Uff… oddychasz ciężko i wyłączasz laptopa. Mało przytomnym wzrokiem dostrzegasz, iż sprzątaczka nerwowo pokasłuje wyraźnie dając Ci znać, że pora iść już do domu. Delikatny trzask drzwi w samochodzie na chłodnym, podziemnym parkingu i pierwsze ciche dźwięki ulubionej płyty pozwalają Ci mocno się przeciągnąć i złapać chwilę oddechu. Dziś zamknąłeś wszystkie sprawy tylko w 9 godzin. Czas do domu. Łapiesz się na tym, iż sam nie wiesz, jak dojechałeś do szlabanu. Zagięcie czasoprzestrzeni? Portier leniwie macha ręką. Zaczynasz zdawać sobie sprawę, że prawdopodobnie ma Cię za wariata.
Zjadłeś kolację, dzieciaki odrobiły lekcje. Jak szybko zapomina się podstawy z matematyki. Za oknem ciemno, lekko wieje, ale masz już szczerze dość siłowni i telewizora. Alternatywą jest nic nie robienie i walka z samym sobą by nie zapisywać numeru telefonu, który wyświetla się, gdy wchodzisz na wagę w łazience.
Dobrze jest mieć cel w życiu, świetnie posiadać pasję. Miło zacząć od motywacji do działania. „Ale ja nie mam czasu! Praca, dom, muszę przecież zjeść obiad a wieczorem spać”.
Uwierz – na początku tak myśli prawie każdy. Na początek wystarczy godzina. 3600 sekund dziennie dzieli Cię od tego, że zasypiasz łatwiej, nosisz w sobie mniej stresu, jesteś wysportowany i czujesz energię. Przecież wiesz, że to bezcenne dobra.
Nieważne, czy walczysz z nadwagą, rolą, którą narzuciło Ci życie, lub po prostu potrzebujesz zmian. Takich jak Ty jest wielu. Gdybyś mógł jednego dnia odwiedzić dowolną ilość mieszkań w Polsce zauważyłbyś, ile osób potrzebuje odskoczni od codzienności. W większości przypadków zaczyna się to (i kończy) tym samym, powtarzalnym schematem.
Ręce oparte o parapet, nos przyciśnięty do szyby. Zimno. Mokro. Wieje. Za gorąco, zbyt pochmurno, za wcześnie, za późno, za ciemno, za jasno. Tak, ze mną było podobnie. Wierzę, że można całe życie stać przy kaloryferze lub coś z tym zrobić. Ja po wielu latach zdecydowałem się w końcu na tę drugą opcję.
Postawiłem na rower. Chyba każdy ma w domu dwa kółka. Po prostu wsiadłem i pojechałem przed siebie. Najpierw interesowało mnie, co jest za następnym zakrętem, kolejną prostą. Było coraz przyjemniej, lżej, łatwiej. W końcu przestałem przypominać bajkowego muminka a zacząłem normalnego, zdrowego człowieka.
W pewnym momencie poczułem, że mam pasję i z ulgą mogłem pozbyć się modeli samolotów, które nakleiłem w domu przez lata. Endorfina – hormon szczęścia – pracował na moją korzyść. Tylko tym razem został wyprodukowany przez ruch a nie czekoladę z osiedlowego sklepu. Miło mieć więcej w portfelu a mniej w pasie. Rowery wciągnęły mnie na tyle, że zacząłem się ścigać. Pojechałem na pierwszy maraton w życiu. Przybyłem na metę gdzieś w środku stawki ale nie to było najważniejsze. Czułem się po prostu szczęśliwy, zmotywowany.
Profity kolarskiej pasji zaczęły przekładać się nie tylko na życie prywatne, ale i zawodowe. Wbrew pozorom i własnym wątpliwościom zacząłem się wysypiać, miałem więcej energii, pomysłów na dzień. Zmiany dostrzegałem również w mojej psychice. Tak samo jak co rano ktoś przekręcał niewidzialny kluczyk w stacyjce, ale tym razem zamiast wysłużonego golfa słychać było pomruk ponad 500-set konnego silnika Mustanga Shelby Super Snake. Dotychczasowego siebie zacząłem zasysać kolektorem i wypluwać wydechem. Uwierzcie, polubiłem to uczucie.
Odkryłem, że rower podobnie jak ja traktuje ogromna rzesza ludzi. Dobrze było porozmawiać z kimś o tym, gdzie pojedziemy na kolejną wycieczkę a nie kto zje więcej big whopper’ów w godzinę. Kolarzami byli moi klienci, współpracownicy, znajomi. Znacie te sztywne kolacje ze sztucznymi uśmiechami, prawda? Wiele ze spraw biznesowych udało mi się załatwić nie w garniturze, ale właśnie na szutrowej drodze z perspektywy dwóch kółek. Z dala od miasta i określonych, utartych ścieżek ludzie otwierają się na siebie, są bardziej życzliwi. Myślę, że nazwałbym to szczęściem.
Z perspektywy czasu zauważyłem, jak łatwo było po prostu wsiąść na rower. Zacząłem żałować tych wszystkich lat spędzonych przy kaloryferze. Miałem wówczas dwie możliwości. Po prostu jeździć dalej, bądź rozwijać pasję. Postanowiłem znów zainwestować w siebie. A przecież tak jak ostatnio, wcale nie musiałem rozbijać młotkiem porcelanowego warchlaczka. Lubicie takie inwestycje?
Dotychczasowe przejażdżki przerodziły się w trening. Zacząłem wyznaczać sobie kolejne cele, mieć nowe pomysły. Po kilku latach zacząłem odnosić coraz większe sukcesy w tym sporcie. Gdy stałem na najwyższym miejscu podium maratonu znów byłem szczęśliwy. Dziś czuję się młodszy o kilkanaście lat. Wiecie co? Czasem zdarza mi się wrócić do okna i zastanawiać, czy nie jest zbyt zimo, zanadto mokro. Wówczas po prostu zamykam za sobą drzwi. To naprawdę proste.
Załóż buty, weź rower i rusz przed siebie. 3600 sekund dziennie. Jest coś jeszcze. Widzisz tę ścieżkę?
Znalazłem ją rok temu. Świeciło słońce, błękit nieba mocno kontrastował z soczystą zielenią polnej trawy. Tam, na górze, nie było słychać zgiełku miasta, problemy zostały poniżej linii lasu. Słuchając wiatru postawiłem rower i położyłem się na plecach. Zamknąłem oczy. Poczułem, że żyję.
Dlaczego warto przetestować miniCRM?
Firm codziennie
loguje się do miniCRM
Klientów poleca
nas swoim znajomym